[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale dla ciebie będzie w sam raz.Ralph włożył kask.Wyglądał w nim jak futurystyczny spawacz.Johnny odszedł, a on skupił całą swą uwagę na kłódce.Inni też się odsunęli; Mary położyła ręce na ramionach Davida.- Moglibyście się jeszcze odwrócić - poprosił Ralph stłumionym przez kask głosem.Mary spodziewała się, że David zaprotestuje - niepokój o ojca, nawet przesadny niepokój, nie byłby niczym niezwykłym, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że w ciągu ostatnich dwunastu godzin stracił dwóch członków rodziny - David jednak nie odezwał się ani słowem.Jego twarz była jedynie jasną plamą w ciemności, jej wyrazu nie sposób było odczytać, Mary nie wyczuła w nim jednak napięcia.A już z pewnością nie napięły się mięśnie ramion, na których trzymała dłonie.Może widział, że wszystko będzie dobrze - pomyślała.- W tej wizji, którą miał.czy cokolwiek to było.Albo może.Nie chciała kończyć myśli, ale myśl dokończyła się sama.może po prostu wie, że nie ma innego wyboru.Przez chwilę - Mary miała wrażenie, że przez bardzo długą chwilę - panowała cisza, a potem padł strzał, głośny i ostry.Powinien wzbudzić echo, lecz go nie wzbudził; zostało wchłonięte przez ściany, ławy i wyżłobienia kopalni.Usłyszała tylko, jak jakiś przerażony ptak skrzeknął głośno, a potem nic.Zastanowiła się przelotnie, dlaczego Tak nie wysłał przeciwko nim zwierząt, w końcu użył zwierząt przeciwko wielu mieszkańcom Desperation.Może dlatego, że w szóstkę tworzyli jakąś specjalną całość? Jeśli tak, było to dziełem Davida, który, niczym wyjątkowo charyzmatyczny gracz, na ten mecz zdołał podnieść poziom całej drużyny.Odwrócili się.Ralph stał, pochylony, nad kłódką (w oczach Mary wyglądał niczym Pieman pochylony nad Szymonem Prostaczkiem na szyldach Howarda Johnsona), studiując ją przez opuszczoną szybkę kasku.Kłódka była pogięta, pośrodku miała wielką dziurę od kuli, ale kiedy nią szarpnął, okazało się, że nadal trzyma.- Jeszcze raz - powiedział i pokręcił palcem, każąc im się odwrócić.Odwrócili się.Huknął kolejny strzał.Tym razem nie odpowiedział mu krzyk ptaka; Mary uznała, że ten, który krzyczał poprzednio, jest już daleko, choć nie słyszała przecież łopotu skrzydeł.Nic dziwnego zresztą; od huku mocno dzwoniło jej w uszach.Po tym strzale, kiedy Ralph znów nią szarpnął, kłódka po prostu się rozleciała.Odrzucił ją od siebie.Kiedy zdjął kask Johnny'ego, dostrzegła, że się uśmiecha.David podbiegł do niego.Uderzył dłonią we wzniesioną dłoń ojca.- Dobra robota, tatku! - krzyknął, ucieszony.Steve zajrzał do środka betonowego budyneczku.- O, cholera! - skrzywił się.- Ciemno jak w d.u Murzyna.- Gdzieś tu musi być światło - zauważyła Cynthia.- Nie ma okien, więc musi być światło.Steve przeciągnął dłonią po ścianie najpierw na lewo, potem na prawo od drzwi.- Uważaj na pająki - ostrzegła go nerwowo Mary.- Tu może być mnóstwo pająków.- Jest.Mam.- Rozległo się kliknięcie, potem drugie, ale światło się nie zapaliło.- Kto jeszcze ma latarkę? - spytała Cynthia.- Swoją zostawiłam chyba w tym cholernym kinie.W każdym razie z pewnością jej nie mam.Nikt nie odpowiedział.Mary także miała - kiedyś - latarkę, tę którą znalazła w baraku, była także pewna, że zatknęła ją za dżinsy po unieruchomieniu samochodów.Jeśli już o to chodzi, toporek także.Straciła jedno i drugie.Zapewne uciekając przed Ellen.- O, cholera! - mruknął Johnny.- Żadni z nas harcerze.- Mam latarkę w samochodzie, za siedzeniem - oznajmił Steve.- Pod mapami.- To może byś ją przyniósł? - zaproponował Johnny.Przez kilka krótkich chwil Steve ani drgnął.Patrzył na Marinville'a z dziwnym wyrazem twarzy, którego znaczenia Mary nie potrafiła odczytać.Johnny też to dostrzegł.- Co? Coś się stało? - spytał.- Nie, szefie - odparł Steve Ames.- Wszystko w porządku.- No to gazem.3Steve Ames potrafił dokładnie określić moment, kiedy dowództwo nad ich małą ekspedycją przeciw Takowi przejął od Davida Johnny; moment, kiedy szef znów stał się szefem."To może byś ją przyniósł?" - powiedział; zadał pytanie, które wcale nie było pytaniem, lecz pierwszym prawdziwym poleceniem wydanym mu przez Marinville'a od czasu, gdy razem opuścili Connecticut - Johnny na motocyklu, Steve komfortowo rozparty w pół-ciężarówce, pykając od czasu do czasu tanie cygaro.Nazywał go szefem (dopóki Johnny nie kazał mu przestać), ponieważ tego wymagała tradycja przemysłu rozrywkowego: w teatrze mechanicy sceny nazywali szefem scenografa, na planie filmowym asystenci reżysera nazywali szefem reżysera, podczas tur koncertowych technicy-akustycy mówili "szefie" do dyrektora trasy lub członków zespołów.Steve po prostu przeniósł tę część swego dawnego życia do nowej pracy, nie myślał jednak o Johnnym jako o szefie, mimo jego donośnego głosu, mimo wojowniczo wysuniętej szczęki, mimo zachowania głoszącego wszem i wobec "wiem, co robię".Aż do teraz.A tym razem, kiedy nazwał Marinville'a szefem, Marinville nie zaprotestował.To może byś ją przyniósł?Na pozór zwykłe pytanie, zaledwie pięć słów, a wszystko się zmieniło.Co się zmieniło? Co dokładnie się zmieniło?- Nie mam pojęcia - burknął do siebie, otwierając drzwiczki rydera i grzebiąc w śmieciach za siedzeniem.- W tym cała cholera, że nie mam zielonego pojęcia.Latarka - długa, na sześć baterii - leżała pod pogniecionymi mapami wraz z apteczką i kartonowym pudłem, w którym było kilka rac.Upewnił się, że świeci, po czym podbiegł do reszty towarzystwa.- Najpierw sprawdź, czy nie ma pająków - poprosiła go Cynthia głosem, który był nieco zbyt piskliwy jak na zwykłą rozmowę.- Pająków i węży, jak w tej starej piosence.Boże, jak ja ich nienawidzę.Steve wszedł do magazynu materiałów wybuchowych i oświetlił go światłem latarki, najpierw podłogę, potem ściany, w końcu sufit.- Nie ma pająków - oznajmił.- Nie ma węży.- Davidzie, zostań tuż za drzwiami - polecił chłopcu Johnny.- Moim zdaniem nie powinniśmy wszyscy pchać się do środka.Jeśli zobaczysz kogokolwiek lub cokolwiek.-.krzyknij - dokończył za niego chłopiec.- O mnie możesz się nie martwić.Steve oświetlił stojącą pośrodku podłogi tabliczkę, podobną do tych, jakie czasami stoją w restauracjach, informując PROSZĘ POCZEKAĆ NA WSKAZANIE MIEJSCA.Na tej jednak, wielkimi czerwonymi literami napisane było:UWAGA! UWAGA! UWAGA!MATERIAŁY WYBUCHOWE I ZAPALNIKIMUSZĄ BYĆ TRZYMANE OSOBNO!TO PRAWO FEDERALNE!NIEOSTROŻNE OBCHODZENIE SIĘ Z MATERIAŁAMIWYBUCHOWYMI NIE BĘDZIE TOLEROWANE!Tylna ściana magazynu najeżona była kołkami wbitymi w bloki betonu.Wisiały na nich zwoje drutu i grubego białego kabla, zdaniem Steve;a kabla do odpalania.Pod prawą i lewą ścianą, przodem do siebie, jak podpórki do książek na półce, na której nie ma książek, stały dwie wielkie drewniane skrzynie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.htw.pl