[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby zaparkował na ulicy i obrócił kilka razy, mógłby napytać sobie kłopotów.Małyparking za domem miał cztery miejsca, w tym jedno zarezerwowane dla niego, ale bramęzamykano o jedenastej.Dlatego musiał pojechać na ciemny, niemal kompletnie opustoszały parking trzy ulicedalej, olbrzymie, wielopoziomowe gmaszysko, zatłoczone za dnia i upiornie wyludnionenocą.Myślał nad tym wiele godzin, jadąc na północ, potem na wschód i układając strategiędziałania, by w końcu uznać, że jest to wyjście najgorsze z możliwych.Plan D albo nawet E,w każdym razie najgorszy sposób przeniesienia pieniędzy z samochodu do domu.Zaparkowałna pierwszym poziomie, wysiadł z podręczną torbą, zamknął samochód na klucz i z lękiem gotam zostawił.Od jazdy zesztywniały mu plecy i nogi.ale czekała go robota.Mieszkanie wyglądało dokładnie tak jak przed wyjazdem i przyjął ten fakt z dziwnąulgą.Na automatycznej sekretarce czekały trzydzieści cztery wiadomości, najpewniej odkolegów, którzy dzwonili z kondolencjami.Zamierzał odsłuchać je pózniej.Na dnie maleńkiej szafy w holu, pod kocem, poncho i pod wieloma innymi rzeczami,które tam wrzucił, zamiast porządnie je poukładać lub schować gdzie indziej, znalazłczerwoną torbę tenisową.Nie używał jej co najmniej od dwóch lat i nie licząc podróżnegokufra - uznał, że kufer będzie wyglądał zbyt podejrzanie - była to największa torba, jaką dys-ponował.Gdyby miał pistolet, schowałby go do kieszeni.Ale przestępczość w Charlottesvilleprawie nie istniała, dlatego wolał żyć bez broni palnej.Zresztą po niedzielnej przygodzie wClanton pistolety i rewolwery zaczęły napawać go przerażeniem.Rewolwer Sędziego ukrył wszafie, w domu Pod Klonami.Z torbą na ramieniu zamknął frontowe drzwi na klucz i siląc się na obojętność, ruszyłdeptakiem w stronę parkingu.Deptak był dobrze oświetlony, zawsze czuwało na nim kilkupolicjantów, a o tej porze spotykało się tam jedynie niesfornych, zielonowłosych wyrostków, czasami drobnych pijaczków i wracających do domu maruderów.Po północy wCharlottesvilte było spokojnie.Tuż przed jego przyjazdem nad miastem przeszła burza.Ulice były mokre, wiał wiatr.Ray minął dziewczynę i chłopaka, którzy szli, trzymając się za ręce, lecz poza nimi niedostrzegł nikogo.Zastanawiał się przez chwilę, czy po prostu nie przenieść worków ot tak.zwyczajnie,czy nie zarzucić ich na ramię jak Zwięty Mikołaj - oczywiście po kolei, nie wszystkie naraz - inie potruchtać spiesznie do domu.Obracałby tylko trzy razy, widziałoby go mniej ludzi.Powstrzymały go przed tym dwie rzeczy.Po pierwsze, co by się stało, gdyby któryś z wor-ków pękł i gdyby milion dolarów w gotówce wylądowało na chodniku.Niczym rekinyzwabione zapachem krwi z zaułków wypełzłyby wszystkie bandziory i wszyscy włóczędzy wmieście.Po drugie, widok człowieka, który wnosi do domu wypchany worek na śmieci,zamiast go z niego wynosić, mógłby zwrócić uwagę stróżów prawa.- Co jest w tym worku? - spytałby policjant.- Nic.Zmieci.Milion dolarów.- %7ładna odpowiedz nie była dobra.Dlatego postanowił zachować cierpliwość, nie spieszyć się, przenosić pieniądzemałymi częściami i nie przejmować się tym.ile razy będzie musiał obracać, ponieważzmęczenie było w tym wszystkim najmniej istotne.Mógł odpocząć pózniej.Najwięcej strachu najadł się wówczas, gdy kucając przy bagażniku i próbując nierzucać się w oczy, musiał przełożyć pieniądze z worka do torby.Na szczęście na parkingu niebyło nikogo.Wypchał torbę tak mocno, że ledwo dała się zapiąć, po czym zamknął bagażnik,rozejrzał się ukradkiem, jakby właśnie kogoś zamordował, i odszedł.Dzwigał jedną trzecią worka: trzysta tysięcy dolarów.To aż za dużo, żeby goaresztowano lub zadzgano.Nonszalancja - tego mu rozpaczliwie brakowało, bo w jegoruchach, a zwłaszcza w tym, jak stawiał nogi, nie było ani nic płynnego, ani nonszalanckiego.Patrzył prosto przed siebie, chociaż miał ochotę zerkać w lewo, w prawo i za siebie, żebyniczego nie przeoczyć.Natknął się na upiornego nastolatka z ćwiekami w nosie, zaćpanego iwypranego z mózgu.Jeszcze bardziej przyspieszył kroku, wątpiąc, czy wytrzyma nerwowoosiem czy dziewięć takich wypraw.Siedzący na ciemnej ławce pijak wrzasnął coś niezrozumiałego.Ray puścił siębiegiem, natychmiast zwolnił i podziękował Bogu, że nie ma przy sobie broni.Gotów byłstrzelać do wszystkiego, co się rusza.Wraz z każdym kolejnym skrzyżowaniem torba robiłasię cięższa, ale dotarł do domu bez żadnych przygód.Wysypał pieniądze na łóżko, pozamykałdrzwi i ponownie wyszedł na ulicę. Podczas piątej wyprawy musiał stawić czoło staremu szajbusowi, który wyskoczył zmrocznego zaułka i wybełkotał:- Co ty, do diabła, robisz? - W ręku trzymał coś czarnego.Ray założył, że to broń,którą ten chce go zaszlachtować.- Zjeżdżaj - warknął najbardziej opryskliwie, jak tylko umiał.Zaschło mu w gardle.- Aazisz tam i z powrotem! - wrzasnął staruch.Cuchnął, oczy błyszczały mu jak ślepiademona.- Pilnuj własnego nosa.- Ray nie zwolnił kroku, więc staruch ciągle przed nimpodrygiwał.Ot, miejscowy idiota.- Co się tu dzieje? - Czysty, donośny głos.Ray przystanął.Niespiesznie podszedł donich policjant z pałką w ręku.- Dobry wieczór.- Ray był cały w uśmiechach.Oddychał jak po ciężkim biegu, miałspoconą twarz.- Ten facet coś knuje! - wrzasnął szajbus.- Aazi tam i z powrotem, tam i z powrotem!Idzie tam, torbę ma pustą, wraca, torba jest pełna.- Spokojnie, Gilly - powiedział policjant i Ray wziął głębszy oddech.Z przerażeniemodkrył, że ktoś go cały czas obserwował, jednocześnie ulżyło mu, że tym kimś jestsfiksowany włóczęga.Po deptaku krążyło wielu dziwaków, ale tego widział pierwszy raz.- Co jest w tej torbie? - spytał policjant.Pytanie było głupie, obrazliwe i przez ułamek sekundy Ray, profesor prawa, miałochotę zrobić mu wykład na temat zatrzymań, rewizji osobistej, konfiskaty mienia idopuszczalnych sposobów przesłuchiwania.Jednak natychmiast to sobie odpuścił i bezzająknienia wygłosił przygotowaną kwestię.- Grałem dzisiaj w tenisa w Boar s Head.Nadwerężyłem sobie ścięgno udowe i chcęje trochę rozruszać.Mieszkam tam.- Wskazał dom dwie ulice dalej.Policjant spojrzał na starucha [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.htw.pl